Poczytałem trochę komentarze, i muszę powiedzieć, że zupełnie się nie zgadzam z opinią, że film
jest ciekawy do momentu zaginięcia, a potem już nic się nie dzieje. Dla mnie początek filmu był
okropną męczarnią, nie było to intrygujące ani nie trzymało w napięciu. Dystyngowane nudziary
na wycieczce do lasu irytowały mnie za to po stokroć. Film staje się interesujący właśnie dopiero
po zaginięciu młodych dam - po pierwsze z powodu najzwyklejszej ciekawości tego, co się
właściwie stało, po drugie ciekawie został ukazany wpływ tragicznego wydarzenia na życie w
college'u i miasteczku. Na pochwałę zasługuje pani Appleyard - znakomita rola surowej pani
dyrektor, której przez jedną wycieczkę wszystko się zawaliło. Film arcydziełem jednak nie jest.

Poza tym, chyba po prostu nie jestem fanem tego typu estetyki, namolne eksponowanie
wiktoriańskich wnętrz i strojów to po prostu nie dla mnie, przez większość czasu byłem po prostu
zirytowany. Mocna szóstka.