Do dzisiejszych czasów nazwisko tego reżysera znają w zasadzie nieliczni kinomani (tak przypuszczam), albowiem jest on jednym z oryginalniejszych i w sumie niekomercyjnych z twórców. Bo który z jego filmów odniósł wielki sukces kasowy? Chyba tylko ostatni "Pan i władca", choć na liście przebojów kasowych nie znajdziemy go nawet w pierwszej 50-ce.
Co do "Samochodów..." to przyznać trzeba, że to bardzo zgrabnie nakręcona komedia o bardzo specyficznym poczuciu humoru. Chwilami, w scenach krwawych, przypominała mi wczesne dokonania Petera Jacksona, zapewne dobrze znającego dokonania Weira, gdyż obaj zaczynali od podobnego kina. Kolczasty, przypominający metalowego jeża samochodów to główny wabik tego powolnego w narracji (Weir rzadko kiedy stawiał na szybkie tempo, i to mu się chwali), ale na swój sposób uroczego i pouczającego filmiku. Mnie się podobał, choć wiadomo, że w kwestii makabry i absurdu są tacy artyści, którzy poszli w tym kierunku jeszcze dalej.
8/10.